r​ę​kawiczkowe obsesje opraw smutnej dziewczyny poprzez plagę larw olbrzymią ilo​ś​ć my​ś​lnik​ó​w uko​ś​nik​ó​w kt​ó​re to prze​ś​wietlają rozbitkowie wiatru

by uroruro

/
  • Streaming + Download

     

1.
2.

credits

released August 15, 2023

przykładowo wspominam tobie kiedy przeciąg otwiera drzwi że małostkowość koca obnaża tylko nas oczy zamknięte przewodnik w formie książki zwiedza zapuszcza się w dalekie rejony olbrzymiego kościoła który oddycha zwalonymi końmi wibratorami ze snów eklektycznych pocałunków na wiecznej budowie stąd te liczne śrubokręty w moim oku widzisz je czy może nie uważaj tutaj jeżdżą jak szaleni trzymaj się lewej strony zlizuj obserwuj uważaj zabrałeś ten swój wibrafon brawo ! bardzo dobrze camping psychodeliczny bramy otwarte torf dowieziony zderzak pełen przestrzeni rozpoczyna się znikanie słupy niekoniecznie graniczne czy też domontowane ludzie słupy i ciągle nic nie wiadomo duszę się szukam podpowiedzi opycham się drożdżówkami są inteligentne tropią mnie szpiegują inwigilują łatwo im są już we mnie cztery wcinam piątą do momentu totalnego przetrawienia zakończonego wydaleniem podsłuchują wszystko kręcą porno video kał palce biały kabel produkowany we francji rękawiczkowe obsesje szczęśliwych opraw romboidalnych dead z marmoladą pokruszoną kruszonką pełno błota szyn i nadziei pomost małosolne ogóreczki na samym środku stołu trwa bankiet dania są banalne kłótliwe podniecające osobne tonące we wszystkim co się da lub nie da wędrowanie jest strzeliste w każdym momencie wybucham wątpliwościami na ogół jestem ponury łamię się w pół albo nie trafiam do celu trudno widocznie tak być powinno zderzam się wejdź w głąb bez ograniczeń czasowych opalam się mam specjalne lampy bez rąk świerzbią mniej śpiewają nie jestem czerwony ani brązowy rzadziej opalenizna moja ma kolor wielkiej dziury no przynajmniej średniej tracę na wadze kiedy zaglądam do lusterka lepsza połowa zezuje i milczy południe obiad siny smrodem wyziewy produktów trudnego życia surowców wtórnych bez podchwytliwych pytań sunę w recitalu na sopran opiekę paliatywną całość umiera insert home page up end pause break insert albo inny scroll lock wdzieram się pomarańczą że tak nie można tyle tu błędów tekst jest mizerny mógłby co prawda taki pozostać gdyby potrafił zatrzymać czas bo wojewoda potrafi co jest masz zapałki czy jest jakieś suche drewno czy tylko to co tu widzę mokre jak jędza to wstęp do dłuższego numeru z cyklu jak porządnie zabłądzić w lesie aby nie przeżyć ale zabić misia pomalować pole na każdy kolor wiedząc że najlepszy z nich nazywany jest strachem podręcznym nie to jednak podnosi nam ciśnienie herbata to czaj zatrzymuje ruch samochodów co są zwartym sznurem pełna pałka ryżu wyznacza sprawia że pęka wszystko jednoczy się w zmowie powstaje przełęcz rysowana nićmi w przededniu kluczowej rozmowy na niby pomiędzy naszymi sekretami ja i ja żmija i komandos wrzód projekt drożyzna teraz się zatrzymałem pójdę po śladach szukając wydm dwa pasma podłogowe ogrzewanie pogorzelisk zamiast tego umarł nad rzeką miły liść w szczegółach może i był chory trochę pooddycham głęboko albo minimalistycznie potem na lody które są tylko złudzeniem jesteśmy pieprzonymi kalekami im więcej kolorów wyeliminuję tym więcej mam ich w sobie jak w nosie smarki jak labirynty smarków omijam kolejną sentencję trzęsę się cały chociaż choroba alkoholowa jest tylko wymyślona deszcz spadł milczeniem potem zasnął i chrapał w zielonogórskim z cyklu o tyle o ile wyzbyć się tego iść do tyłu z przewrotem napisać 24 razy słowo tych tych tych tychtychtychtychtych tych tych tych tychtychtychtychtychtych tych tych tychtychtychtychtych takich a jeśli spadnę jeszcze raz w to samo miejsce wygram na loterii imieniem rafała wojaczka skręcam smutek uszy myję wałkuję to w kółko że nic nie ma że lepiej się już nie odzywać ale nie dlatego dyrektor palmiarni szanowny pan pejotlem bywa prywatnie jest głupi jest mądry błysk w jego oku strach słoneczny nie powiedziane papudze wyrąb lasu trąbiącego ciągle bo klakson się rozjebał potępiony wiśnia otwiera ziemię tak każdego dnia nie zawsze z samego rana ale zazwyczaj spacerując odwołują autobus którym miałem jechać do ciebie nie dojadę schylam się w szalony sposób po kubek szoku z elementami zwłok ligniny oraz straży pożarnej ochotniczej tylko urywki zapętlone winem z pieca w trzech dorosłych odcieniach wycenach szmatławego życia wodorostów z ostatniej paczki wystaje papieros pęknięty w narożniku podpalam ten nieoświetlony róg dochodzi do komedii zmyślone powietrze wisi ponad ciałem które poddane jest erupcji naczynia umykają torem bocznym przepoczwarzają się błękitem mojej tęsknoty za tobą o wyśniona a może bardziej wykrzyczana umywasz ręce od naszej miłości pękają światła przestajemy istnieć w jednej małej przeuroczej chwili surowy beton bez tynku na plecach z milionem przecznic bywało gorzej ale wtedy umiałem jeszcze pływać teraz tylko tonę po zakończeniu pozowania dla cennej regionalnej gazety ręce wznoszę do góry poddając się po prostu dziwacznie płótna kubistów porozjeżdżane jednak coś przeżyłem rozwaliłem w tej chwili cały drżę przejmuję się tyloma sprawami że wypadły mi wszystkie włosy ale to w poprzedniej epoce wypadły mi także wszystkie oczy strategie się rozpadły kromeczka jej zapach jej drżenie parę kropli rękoczyny a potem już ostre walki pomiędzy zwaśnionymi stronami wybrzeże całe znika w kolejnej swojej kopii opłakuję siebie biorę wodę z lokalnego strumienia tamtych czasów smażę kotlety odpalam racę i idę na bardzo długi spacer podczas którego jednoczę się ze wszechświatem godzę ze wszystkimi za wyjątkiem siebie lecz cztery tysiące dni później puszczają mi nerwy całkowicie burzą stary porządek obrzędowa literatura niczym wyczesane terapie szokujące całujący się pustelnik pusty pełny czyszczę formatowanie ulicy miłość nadzieja tęsknota truizmy całe mnóstwo słów których nie znam nie rozumiem nie używam do zupy kino jest skończone film odszedł zabrał swoje reble pływa po rzece wspomnień razem z prześwietloną miłością a kiedy nie ma kiedy record się nie zapala przemiana drugiego w pierwsze rozbłyski na brodzie słoik miodu szybkie postępy ukończono 82% dzwonił łukasz dzisiaj ukazuje się jego książka w której opisuje nie wiele prawdy dzwoniła pani rosół ze słonia chce natychmiastowego zwrotu swojego finansowego wkładu w rozwój duchowy słowa natomiast i co z tym począć zmiana płynu do ust może nie wystarczyć płomienie młodzieniaszki by stłumić smak lekarstwa niepojęta składnia rytmu gdy grasz od rana do wieczora poprzez sufity i lęk prędkości te swoje minimalne etiudy słodkie pierdzenie po kolędzie dobrze się tego słucha dobrze także że wreszcie koniev koniec częściowo słonecznie po za tym bez pogody dzisiaj palmy bez przerwy w kółko na obiad do obiadu obiadową porą liżesz to wszystko bo i po co serwis nie bierze bilet nieczytelny a ja uznany jestem za osobę nieważną właśnie z tego także powodu tak lepiej rozmowy słyszę odmowa wstępu nie wybrane miejsce szczęśliwy jesteś tylko wtedy kiedy oglądasz reklamy gubię się w tych wszystkich zawiłościach nie potrzebnie liczę słowa odległości między nimi mierzę z dokładnością bliską szału przestawiam ocieram się o D pęknięty jestem wcześniej też byłem uganiam się za cieniem cienkim ulotnym w zwarciu technicznej przerwie arystokraty z przytułku bambi mieszaj te farby przecieraj dbaj by głowa buczała w dziurach sekundy taksówkarz w międzyplanetarnym pojeździe imiesłów w kółko skandynawii nic po za tym nic ponad to skręcam w czwartą stronę nabijam się na ołówek kres sika całymi opowiadaniami one są o nas o tym co nam zabierają lepiej być miało na świecie czyż nie po nocach wzdłuż przepowiedni odrębni powszechni nadziani na J w płucach śpi ta litera pod śpiworem odlatuję w jelitowym przebraniu do zakończenia procesu wzywam anioły by nas chroniły ze zdwojoną siłą mądrość pęcznieje nieopodal coś zatem skapnie i mnie szałwia skowronki przyczajenie spokój niedowierzanie nowy alfabet pełen kondonów co pękają z radości zmyślone powietrze wisi ponad ciałem które poddane jest erupcji naczynia umykają torem bocznym przepoczwarzają się błękitem mojej tęsknoty za tobą o wyśniona a może bardziej wykrzyczana umywasz ręce od naszej miłości pękają światła przestajemy istnieć w jednej małej przeuroczej chwili surowy beton bez tynku na plecach z milionem przecznic bywało gorzej ale wtedy umiałem jeszcze pływać teraz tylko tonę po zakończeniu pozowania dla cennej regionalnej gazety ręce wznoszę do góry poddając się po prostu dziwacznie płótna kubistów porozjeżdżane jednak coś przeżyłem rozwaliłem w tej chwili cały drżę przejmuję się tyloma sprawami że wypadły mi wszystkie włosy ale to w poprzedniej epoce wypadły mi także wszystkie oczy strategie się rozpadły kromeczka jej zapach jej drżenie parę kropli rękoczyny a potem już ostre walki pomiędzy zwaśnionymi stronami wybrzeże całe znika w kolejnej swojej kopii opłakuję siebie biorę wodę z lokalnego strumienia tamtych czasów smażę kotlety odpalam racę i idę na bardzo długi spacer podczas którego jednoczę się ze wszechświatem godzę ze wszystkimi za wyjątkiem siebie lecz cztery tysiące dni później puszczają mi nerwy całkowicie burzą stary porządek obrzędowa literatura niczym wyczesane terapie szokujące całujący się sam ze sobą pusty pełny czyszczę formatuję ulicę miłość nadzieja tęsknota truizmy całe mnóstwo słów których nie znam nie rozumiem nie używam do zupy straciłem tekst cały albo dwie trzecie to nie jest wcale zabawne jak pogodzić mam się z taką stratą raczej się nie da wstaję przewracam kleszcze w pupę wsadzam wielka ciężarówka cichy moment zostawiam siebie na na zawsze lokalnie okulary wyszły pękają oczy krzyk przedostaje się na zewnątrz drutu zgnieść przed wyrzuceniem uszy miłość wielkie litery książki z puchu obszyte modlitwą na pomoście w wielkiej dziurze sympatycznie w samotności sprzedawany na litry kawałki wywiezione w wełnianej myśli na syberię pusto bez tamtych zdań co wyparowały ale należy twardym być nie ryczeć nie wprowadzać wojennego stanu zmienić lampę zjeść żarówkę w trumnie z wężem w związku albo dwóch jeden szczęśliwy a drugi nie nie co gorzej jest gdy rano wstajesz jedziesz do pracy a tam fryzjer na żetony pokonuje się sam papierek zapisany jest chwilą w 1994 roku w jego środku mamy rok 2023 tak po prostu można to rozumieć że od tego momentu akcja przebiega dwutorowo walkman wziął do ręki tęsknotę rozkręcił wiadro nie było mu do śmiechu we wrześniu wydam się sam w ręce małego szytego tomiku teksty będą wystawać z tego co zgubiłem przez głupotę w jakimś mieście ma szeroką miednicę drugie oko niepoprawne to antybohater bezzębny nie wystany ciągle w marszu bez skarpet przynajmniej tych czystych okulary szlag trafił pękły wyszły na prostą bezpłatny kalkulator znaków powyrzynamy się bardzo szybko pójdzie błyskawicznie pewnie w nocy łuski zostaną w drinku z łyski na drzewie idei płynnie z przytupem na potańcówkach mocno legendarnych gdzie ciche drzewa liżą rany a asfaltowe komórki patrole tworzą pilnują nas jakbyśmy byli co najmniej zbrodniczymi owadami odciski dziedziczymy autobusy odeszły w zapomnienie nigdzie nie pojadę piję 17 kawę cofam samochód tak aby zmieścił się w pępku twoim czwarta ileś tam szyny biceps pies na spacerze głowa jego pana jest mało istotna kły przepiękne ogon nienaganne maniery pierwszy autobus szósta pięć wygolony z tarczą blachą od spodu gdy umawiasz się z dziewczyną ona ma twoje mankamenty trochę w swych włosach myślach dzwonach zegarku zapachu wtedy gdy zdanie zmienia jej uśmiech jej troska to twoje zbawienia boogie atom potencjometr trochę myślę o śnie łóżku wodnym a w połowie piaskowym nie wiedzieć jakim uparty jak przedtem połykając wnętrzności zwykłe i niezwykłe o rozwarstwieniach ozdobnych często z za mórz lodowych tajny buntownik gardzi swą epoką krzyczy ile wlezie żywi się samobójstwem po kolana organy wiszą mu przy uchu równania piątego stopnia jaki związek współczynnik ukryta symetria rozważań podgrupa

w kinie za ciemno nie mogę pisać mogę strzelić ze mnie idiota myślałem bowiem że pisać mógł tutaj będę aksamitnie elegancko jak taka szara świnia nie dobry artysto zjedz sobie cyrkiel popik popij mlekiem z projektorni jeśli janek się zgodzi to w jego łazience obłędnej wannie chcę zrobić żyłowy performance żyły zabiorę swoje zamiast noża czy żyletek ciął się będę i widzów specyficzną wyobraźnią konceptem na nic albo bardzo niewiele 24.07.23 kierunek piłła*ciepło za ciepło brud albo pot ściana smrodu ukwiały pan pyta o pociąg do konina ja już nie pytam albo bardzo mało młotek by się przydał jak nie ma czym oddychać po lewej za oknem ślinią się na siebie zakopani przede mną rozbierane sceny w morzu tłuszczu na dodatek samolot bogdanowo łyk zmartwień wkład długopisu nowy stary wymienny niecały nie stąd tyle że znikąd zasypiam wcześniej znowu błądzę myślami dobrze że je jakieś posiadam krzywe kleksy leksykon gryzmołów w sokołowie budzyńskim tu i teraz jutro badania basia też jedzie nie nie no no do jutra na którą tam nie ma dużo na pewno będą chcieli to skończyć w jeden dzień tymczasem termit który również jedzie do piły na koncert francuskiego tria jack dupon ustawił już parametry swojego nagrywacza północ na podłodze robi porządek ze sobą tyś jest głupia informuje pani panią obie pochodzą z zaplecza technicznego fotek skręcony jest na impulsy odsuwam się od korpusu portal biletowy bije mnie w mordę o matko czuwać wieczność całą w śmierdzących spodniach elektrycznych została stówa do końca świata przełączam butelki ramy anegdot o ostatnich współpracownikach programista z ostrówka obok chodzieży wielki ma spokój i to we wszystkim toczy modlitwę za sztuczną inteligencję przy czym jego rajstopy identyfikują się z lokalnym klubem piłkarskim co świeci bo leci głowa w dół a sympatyczny kameralny stadion pizga pustką taką prawdziwą chłodne wrzeciono czasu wysrane szykuję się już do wyjścia odkładam długopis zamykam notes nie żyję a przeciwnik ma się dobrze wspaniale liczy pieniądze głosy zmarszczki uczęszcza do szkoły policyjnej być może w pile gdzie uczy się jak ma użyć pałki przeciwko takim jak my armatki wodnej konia gazu właściwa specjalizacja to jednak fałszowanie dowodów sprokurować perfekcyjnie tym samym kogoś zniszczyć mam miejsce 108 ale ktoś się położył na trzech śpi nie budzę twardo stoję na korytarzu życie jest zbyt krótkie wagonu zresztą nie ma wielkim moim szczęściem jest to że nie jestem zgorzkniały wytarty idę nie zostawiając śladu myślnik ukośnik przemyślenia prześwietlone spóźnienie jest może być jeszcze większe deszcz wali jak wściekły bębniarz lub pianista pod krawatem w krótkich spodniach z taczką do przetworzenia nut historia nawet się nie urywa krawędź peronu wyznacza jej martwy bieg nawiasem mówiąc rama obrazu ma własny spektakl upadek brzytwy połykającej masę pigułek różnej mocy i wielkości z popiołu tu stacja wykolejowa przebywający na niej to wykolejeńcy a od początku świata swędzi mnie krocze pomarańczowe odstępstwa od normy jaką jest to wszystko czego nie ma żelazny styl życia podział komorowy wszystkich mijanych znajomych mam takie wrażenie że unoszę się nad tym całym rzeczywistym mięsem mając swoje własne ścieżki i cmentarze pokoje przesłuchań i zupełnie marny los poprowadzisz zaręczyny będziesz transmitował pocztówy wyśnionych światów w formie utworów muzycznych może łatwych pewnie przyjaznych z okazji przyjęcia które organizują marceli chybiony trop i alicja nic do mnie nie mów poznali się przedwczoraj na niby nie mają nadal papierów na siebie szli na zadymę kurtki na drugą stronę jeszcze jakaś drabina by wejść wyżej zajebać silniej być jak tramwaj oraz trampki chylić się od odpowiedzi ludowe techniki na niemalże wszystko pozostaje obszerna medytacja w kwestii gniewanie się na siebie unikanie ludzi ich wykluczanie urywanie kontaktów z dnia na noc bo z małych drobiazgów urosła wielka sprawa obrana ze skóry wyprana przez przypadek z kolorowymi rzeczami na przełyku po tym feralnym wypadku gdzie wszystko straciłem nie tracić wiary w boga dlatego zawsze mam ze sobą różaniec urwać się przekroczyć wiszącą na ścianie pannę co kredyt ma we frankach ale także warkoczyki lekko cyniczne na pięknych nogach drobnych żartem prawdziwe łamane krzaki przymierza jak nic co nie pęka pracując na kasie to tu to tam w grzechu szkarłatnym doznania ogromne niski głos dydaktyzm zina bardzo jak na lipiec dużo sopranów zaległe noce kto goni kogo zamek w płucach za wolno sporo ciętego z metra krzyku trochę mu z rytuału niespotykany błąd unikatowe samobójstwo choreografie pomnażania goodbye łące koleś był zamiast okna bezimienny ślamazarny miłośnik kłopotów wszelkiej maści kiedyś w teatrze pracy przymusowej na świeczniku terapii grupowej po kostki w czekoladzie duch w działaniu odrosty misy pełne potraw z rycerską swobodą podłużnie zaznacz czuwanie przy przemoczonych świecach zdewastowanej pałki o chlebie wodzie w małej misce co pamięta bunt maszyn w zlodowaceniu ewangelia według wykresów zjedzonych przez grzyb na podlasiu audio natarcie audionatarcieaudionatarcie audio natarcie roztopienie brązowych zębów przy czym wiecznie gdzieś chodzę i ciągle w zmasowanym ataku chce mi się spać lub płakać często i to i to a z każdej ze stron wyczuwam ciebie różowy czuły czarowny nie dotkniesz moich pleców nie będę jeszcze bardziej wzbić się w powietrze w te ocalałe krótkie dni które zostały do końca katedra drewniana mała jak zapałek wieża w pudełku bez stropu wszystko jest kwestią właściwego doboru światła umiejętności wielkiej w dawaniu sobie rady z samotnością stówa wiertarka nisko obrotowa przygotowując śniadanie dla stu czterech osób nieustannie nie unoszę klawiatura puszcza łzę ze stu palet zmontuje odporne serce zamieszkam w koronie tego małego drzewa które jako jedyne przetrwa wszystko przetłoczone nie odpadnie dziecięce opowieści jego nakręcone przez słoneczność brak porządku świata duszy zielone pokłady przeogromnego ducha biała powłoka automatycznych decyzji powieści są tym lepsze im szybciej papier się skończy dante albo sąsiad z dołu obaj porzucili śnieg na rzecz nieprzespanej nocy wiaderko całkowicie pełne już potańcówki dla głuchych myśli głupich jednak nie tym razem już nic nie zwojujesz ostatnim wyrażeniem topola pali się stopy wielkie grube ciepłe litania uniwersalna napisze o rytmie duszy smutna dziewczyna plaga larw 26.07.23 do wrocławia jest krzesełkiem oto siedzę na nim tworzymy duet ale tylko na 15 minut kiedyś to były poczekalnie teraz słońce śwista i pani mówi ale zrozumieć jej nie sposób kołdra dźwiękowa złożona jest z tak wielu elementów dźwięków że ten gwar a może opona albo brojler jest potężny jak skałka albo wyro stanowi całość mieni się dźwiękowymi kolorami dwieście sześćdziesiąt siedem bagietka czosnkowa jest pociąg gorący i ciekawy lecz nie jedzie myślimyli nie czuje nie kłóci się niechętnie zawiera znajomości rzuca klątwy takie drobne spacerowe czeka na zwarcie już czas przekreślony jest czas we wnętrzu wielkie ręce duszne spiczaste ruszają do przodu do tyłu i w bok przestrzeń się kurczy jest nie do rozpoznania kiedy nie masz partnera duszdusz się dusisz się wolniej dla czegoś tory znikają wszystko to trzask a ja nie mam pieniędzy boga miłości dwa oddechy liche fragmenty rozmów zagadkowego procesu wytapiania sensów błyszczy fragment piąty traktuje o pośpiechu wąskim nic stwarza przestrzeń własną bez możliwości powrotu do różowego koloru oddechu świec deszczu krat ulicy kiedyś skaczę amortyzując cały złożony kodeks mojej performerskiej akcji środowisko pociąg mnie doprowadza do szału każdym westchnieniem pałacem spóźnień ciągłych jak wydmy lepszego czasu język angielski podgrzany do temperatury utopii swoim niezrozumieniem znęca się na łączach na zjawach ludzkich owadów zwrotów codzienności typu przepraszam za przyspieszenie 30 uciśnięć śni mi się już czwarta noc pod rząd co to znaczy kurtyna jeszcze mocniej zaznacza swoją obecność jest miejscem dla opiekunów z dziećmi podróże z prędkością zawiłe jak opad wrocławia razem z wałbrzychem czy legnicą razem wziętymi tylko tamte drzwi mają przycisk a gdzie były tory ekwipunek człowieka z błędem pozbawionego widoku z okna cierpkie słowa przygotowane rysy jak strzał pod porzeczkę światło reglamentacja na jądro wyrażania mądre z talerza magnata prasowego ściśnij ramiona kiedyś kołem byłem teraz kwadratem harcerka zbiórką ruderą do rozbiórki jestem przepełniony obelga leśną wartością odjętą 8x strzałka jest w lewo kawa wypita która to była w moim życiu przyjmując że średnio wypijam ich siedem dziennie i zdaniem mojego kolegi z pracy jestem lewakiem to przyjąć można że dość sporą ilość w różnych rodzajach i bardzo odmiennej mocy najlepsza jest zbożowa z martwego gdy jęczmień z oka wyrasta w poprzek i obok rzeczywistości bez pocałowania ręki nogi oranżady zaćmienie mam wulgarne jak pewna prawie łysa koleżanka co osobiście zna lub znała jedenastu papieży ratuje życie codziennie komuś mówi że po prostu taką ma pracę kurs dolara ojczyzny telefon do kaszki mannej z sokiem przeterminowanym z segregatorami z ikei dobrej podróży postać z przydrożnego dramatu lutownica zarzuca mi między innymi to że dłubię w nosie po kolacji treść jest albo jej nie ma wszystko to niespieszne zwiedzanie lubię to no cóż nikt nie wie nikt nie jest doskonały gdy podróż się kończy mgławica jednocząca nie chce się pociągu opuszczać hamowanie jest prawdziwą szampańską zabawą przysłowie na początku świata mówi a właściwie śpiewa pogrubieni po podniesieniu brody wczoraj zjadłem grabie z przyjaciółmi rybitwami bardzo daleko od polarnego koła tam jest nadal taka budka z kasetami gdzie wybór jest nieziemski kompletnie żadna nie wkręcona głaszczę kilka z nich one odwzajemniają uczucie muuter aloo gobi nędzna mała porcja za to droga jak dla kogo jak na mnie maharaja wrocławek łyżka widelec nóż serweta talerz czapka sól buntuje się za to cerata złorzeczy lecz odbiornik nadradia nic sobie z tego nie robi wędruje bez celu dlatego jest taki szczęśliwy nie dotyka personelu wyprawia się za oceany*N A*T A M T E N*Ś W I A T*trochę o pogodzie nawozach sztucznych na schodach przy grodzkiej wybuchy osadzam w wielu miejscach swych głowach do reszty do dna gnębiony snami bynajmniej nie kolorowymi unoszę się budowanie wątku od początku krzyżowe łączenie w pulsie wczorajszego koncertu bez wody w nieczytelny sposób jako wosk albo zakapior co z wami ? coś przerywa transmisję pies się jara piłeczką sromochody nie znikają odra jest nie moja jak bardzo mokra jak mocno mój niepokój jej woda obmywa rozpuści koparka jest mała liczę kamienie by móc pisać o czymkolwiek skoro za bardzo nie idzie po śladach zawrócę odwrócę całość jeszcze raz ją rozpocznie sztuk pięć na odwrocie świata nie całkiem tego muzyka jaką generuje przejeżdżający tramwaj on jeszcze na dobre nie wyjechał z zajezdni cóż zderza się czekam na niego kiedyś przyjedzie potem odjedzie jak ja umrę coś nowego dla siebie wnoszę w każdą następną chwilę mija mnie teresa ma serię noży wymalowaną na twarzy tej z tyłu zwracam się do niej tak uprzejmie jak tylko potrafię tak przynajmniej mi się wydaje mówię do niej pożegnaj mnie pchnięciem prawdziwym z mądrego biodra trochę teraz ciemno może to i lepiej wszystko jest teraz jakby rzadsze płynie inaczej ciszej drobniej z miałkimi przerwami może w życiorysie brak spójności jątrzenie nerwobóle o bardzo wielu skrzydłach błędach młodości cześć jestem piotras płatny reverb bywam brązowy ściszony uderzam w różne strony mam chujowy dzień zamieram podłoga jest brudna ma mnóstwo dziur niektóre są zabytkowe znamienite krążą tam i z powrotem zwiedzam ubijane tajne myśli obijam obolałe mięśnie nóg powoli bardzo powoli skracam się o głowę teraz i później poprzez siebie albo szelki zwykłe ciężkie ramiona rzodkiewki próżnych znaczeń zadbam o to przy kasie płacić będę kartą rybią częścią mnie choćby głową poematem śpiewaliśmy w czwórkę potem umarliśmy powstały ruiny z nas nienazwane o wszystko pertraktacje trwają mijamy kolację nagle ty wyjeżdżasz z tą zofią rozlewasz ją całą mam ją w kręgosłupie torturuję nią sąsiadów nagle jestem na polu z dokumentami w rękach one nie są moje jestem wędrowną taczką z zapachu krokodyla błyskawicznie schodzę na dalszy plan bardzo lubię bardzo lubię chrappać tu stacja nocnik szyderstwo o drugiej w nocy ty skarżysz się na mnie księdzu-generałowi o matce ziemi opowiadasz skecze smycze wąski przesmyk biały kożuch kierunkowskazy piękna żaba w mysich szatach buduje mur pomiędzy różnymi wersjami

jama w sercu notorycznego po rozłożeniu piotra pochmurnego odszedł za rzekę gdy miał pięć lat sam żył w etiopii przelewał krew jego istotą jest brak nie miał siostry policzków i czoła stopy miał trzy wolny był gdy tylko mógł z prędkością swojego napletka ścigał się sam był najsłynniejszym rozbitkiem wiatru chemicznie rzecz ujmując ciągle był pod wpływem czarujących substancji pewnego razu zniknął także dla siebie do dzisiaj się szuka w licznych omdleniach czeluści po wszystkich stronach kolorowych brzegach swoich licznych ofiar niedawno widziany był na podbeskidziu uprawiał tam ponoć cebulę dydaktyczną i lepszą od wołowiny ale kto to wie w tych czasach gdy prawdy już nie ma galon wina rozłożył się na posadzce wypłynął potem wszystko obrzygał tworząc piękny naturalny dywanik wypływaj na nim prosto w przepaść klamra odpinająca wszystko naraz to co nazywałeś przyjaźnią przede wszystkim wokół cytadeli tabuny ludzi jest wiele ofiar ciężarówki jakiegoś krzyża brakuje wszystkiego oprócz śmierci wojna polsko polska różaniec wyprzedaż kto wie ile jest liter alfabetu jakiego słyszę to pytanie wchodzą do salonu barbiturany nie łykam ich ani nie prowadzę z nimi walk po prostu od czasu do czasu mnie odwiedzają prowadzę z nimi szalenie ciekawe rozmowy na przykład o trąbach powietrznych znad adriatyku znienacka konfitura obiecana płaska jak czubek nosa hrabiny moniki co patrzy sobie w oczy to pełne jej imię właśnie nadchodzi ma marchewkę do dźwigania ciężarów lekceważenia sploty wydarzeń nawet wojna na ukrainie to wszystko jedzie dalej drży kiedyś pierdolnie ponownie rozwali ten cały krasny plac staszica w pile albo gdzie indziej jak mawia wywiad dumny kto ? pazerny na pieniądze albo w szczytowej formie w zlewie piersi pisarczyków w uzupełnieniu nie mam za dużo do dodania osuwa się ziemia gotyk metal budzi śmiech czy podziw marzenie ulotniło się w czwartym kawałku zespołu z Mołdawii który tworzą kierowca traktora pilnik do paznokci kapliczka na poczĄtku wsi oraz chuj ci w oko grający na perkusji cóż można i tak płaski i bliski rozpoznany piasek o oczach jak brak wiadomości od ciebie złowiony za dnia przyrządzony niespiesznie wędzony w milczeniu budynki się walą jeden po drugim a tak bardzo zależało mi by enter the flash otwierał każdy wojowniczy album bo dobrze gotuje bardzo dobrze sam przepisy tworzy bez oleju na lepionym smalcu kiedy ci zimno bo smutno na dnie twoich spodni w oka mgnieniu przyczepił się ślimak koguta jak rzepa psa w anegdotach o nieśmiertelności butelki rumu oto krzyk prawdziwy z irlandii być może naprawdę opłaca się mieć polisę ubezpieczeniową na pogrzeb a oto moment kluczowy jest ciemno brak ruchu i mnie poproszę o techniczne wsparcie złych liczb braku miejsca na parkingu wzornik kolorów przypalony ponieważ nie posiadał przyszłości także wyzwolenia od wszelkiego cierpienia oby książka pobiła twoich wrogów daj im w prezencie wyjątkowo silne migreny kołysanki bez snu poszukując sposobu na rakową tkankę bośnie hercegowiny bez zawijania do portu mając precyzję chirurga na szyi zawieszoną jak naszyjnik niezapłacona kolacja dla pułku żołnierek grubszą czcionką są niezależnie od rasy wydmuszki z lokomotyw po zawałach serca od pierwszego kroku po ostatni wyjechać w ciche odludne miejsce by napisać raport o krzewach na wieży bezczynności pilnym stałem się uczniem strażnikiem wytargany za ucho przez senne monstrum z naszywką dwa plus jemen szydełko usiądź utrzymując wyprostowany kręgosłup i szuję dyskutując ze wszystkimi kiedy zabraknie tobie powietrza józef szajna w środku nocy szermierki floretu szpady szabli pierwotny floret wbiega na to wszystko sypią się tynki tak tynki ciekawie barwnie różnorodnie wybór działania w walce brunet kod kreskowy jego brwi dobrze znam rąbanka z dziur co wszędzie są w ludziach najzwyczajniej jak pizzę zamawiają na podwórku gryząc pióra fok gdy wyznają sobie miłość nieśmiało śpię kawa zniszczenie w wagonie bagażowym nie ma ani kopiejki o grubych podeszwach i getrach z włóczki zapomnienia jak barani kożuch w piaskownicy trzeciej klasy dokąd znowu się wybierasz przed czym uciekasz kręcą się takie mikro myśli o zbawieniu świata coś w rodzaju piszesz mleko wtedy wstaje dzień ktoś cierpi na epilepsję spada klosz lampy sufit wyjeżdża z pretensjami rozkosze duchowe również przeróżne w swej głupocie oraz zakłamaniu swędzące partie polityczne szemrane a twoje piano fendera wciąż gra pośladki skręcają po sam czubek twojego pożądania pali się wszystko wylewa żabą karmiona ulewa przeszkodziła dzisiaj w moich planach obelgi przekleństwa nożyk do obierania trudnych spraw w sekrecie przed siostrą jak również burczącym brzuchem żołądkiem czekam na twoje rozkazy tylko mnie nakarm pijacki nos wbity w ziemię na ścianach figury boskie niepewność króla z dziur cierpienie uparte cierpienie umarłe mnożone przez cios pomimo złych doświadczeń posadziłem las teraz buduję swój dom z mikro klatek chcę zdążyć przed zimą zdążę ze spokojem wilki pożarły twoje podobieństwo do prawdziwego światła jest uderzające moja panno zwijajmy się droga daleka życie ucieka mało go zostało prowadzisz wykłady dla ludzi pobożnych w każdą środę na różnych za każdym razem polanach no i fantastycznie nepalska herbata w obu kościołach senatora hamulec nowych ksiąg bardzo stary już jest chodzi z trudem lukas dubrandus wielkiego zwierciadła tak się przedzieram przez całkiem zapchany czyściec referat całką skończony proszę się roześmiać i rozejść słychać kroki powietrza całość opowiadania udaję się na przerwę nagle wstałeś z grobu zapałką oświetlasz sto dekretów pękło coś we mnie wtedy nad glinianką dekiel przepoczwarzył się tak mocno że naruszoną mam nosową przegrodę duszę dziecka niechcianego porastam śmieciami z miast przeróżnych nie robię zdjęć nie znoszę swojego widoku chociaż kiedyś jak byłem miniaturowy było bardzo inaczej od tamtego momentu nie poruszam się słabo dyszę uginam się pod ciężarem studiuję głupotę dzbanów zapach klasztorów decymetry strachu na zawiłym poddaszu z którego projektuję te cztery słowa na krzyż mówi zosia gestykulując coś że jestem suka że tak się nie godzi że nie mam sumienia po kolacji czeka nas rozmowa na tę okazję przygotowałem specjalną tasiemkę pełną czerwonego aksamitu by lepiej cedzić słowa przeklinać sadzonki donice pełne donice puste klocek wielki w ręku czaszka pęka druga się otwiera i tak w kółko tak rośnie cywilizacja podróż zysk i strata popłyń cenzura 1882 idę po rdzenne robaki razem z oskarem i krzyśkiem w szkarłattnych ładunkach cicho lekko ledwo ledwo godzina ósma minut za dwadzieścia osiem chcemy już iść gwałcić słowem przestrzeń obrządków ciosem pozbawionym kontroli tak jak tamta miłość co odeszła albo niepowstała perfekcyjnie zatarte ślady troska skał wapiennych delikatny hałas klucza kiedy wracasz bardzo późno także kiedy zjadasz powietrzny tort złożony w twoich trosk o rodzinę i o to czy albo kiedy będzie wojna z rosją to w każdym z wariantów nie jest woja twoja wojna tylko uczciwe spokojne życie biała flaga oraz uśmiech pola marchwi dla każdego iskra boża czyżby ? w świetle procesorów tkanki już na początku zwiedzania jawi się myśl co zarasta komunałem zszarganych nerwów piotrusia pana gdzie szukać pocieszenia może łeb odrąbać sobie ? a suplementy diety co z nimi gdy głowy brak zarosną trawą a ruch wahadłowy finalne uderzenia wiatru niczym saksofon w pierwszym utworze z płyty bez limitu zespołu dwa plus jeden na zakwasie albo w najczarniejszym scenariuszu gdzie byłeś wczoraj nawroty tutaj nie zmieni się nic pięcioramienna gwiazdka wyrusza na ratunek węże wrażenia dwunastego stopnia telenowelowe boskie twoje ciało z piersiami cudami szlaczkiem pacyfistycznym włosków blisko krocza zarumienione pośladki zaszczepiające politykom bezpłodność ale od rzeczy wreszcie wpadam w zasadzkę sadzawkę wypijam jesienią welon melon niedotrzymywanie słów pojęcia jądra wywiercone z udarem mgła na magnetofonowych taśmach w napadzie bardzo wielu sztuk opieram się na nich pieprząc się z ludźmi o drobiazgi oraz sok z akacji specjalny program telewizyjny o dojrzewaniu jabłek robaczkach w nich użycie instrumentów dętych wykreślonych przez rodzaj użytego wibratora ludzki aparat głosowy czepek wewnętrzny nieumyte okna popołudniowy deszcz lub z wielkim trudem pisane wiersze lecz nie teraz zakłady są pozamykane twaróg zawinięty w dziennik luterański jak bydło albo tosia zbierająca grzyby na szafach w różnych domach w postaci suwaka zobacz głos sołg zcaboz zobacz głos w więzieniu wypustkami mechanizmu lub dłonią wczoraj lub dziś jako rezultat ścierania się wpadania w zasadzki wyparowywać jak chiński książę szarfa maleńka swoboda ruchów kostki biedaków miliony w cukrze nieożywione niestabilne mój cyrk zduszony złym występem dotykam podłogi trudnych tematów biorę rozpęd pękam nie istnieję nie ma dalej ciągu nawet najgorszego w sumie szczęśliwie bo przynajmniej w swoim życiu nie byłem policjantem jak księżyc wierny sobie niewierny przybity kuśtykający karmiłem się krzykiem wertepami na śląsku tymon szedł z konewką kosić to wszystko wywrócił się o niebyt nie będzie ojcem nie będzie orzechy wypadły z pędzącego dnia atomowych przybyszów malowanych w miniaturach przez leśnego dziada pędzlem z kosodrzewiny

license

all rights reserved

tags

about

uroruro Poznań, Poland

ala ra fo ra ba
ala ra fo ra ba
ala ro fa ra ba
ala ra fo ra ba
ala ra fe ra ba

ala ra fo ra ba
ala ra fo ra ba
aly ra fo ra ba
ala ra fo ra ba
ala ra fo ru ba

contact / help

Contact uroruro

Streaming and
Download help

Report this album or account

If you like uroruro, you may also like: